wtorek, 29 maja 2012

Powolny postęp

W najgorszych snach nie przypuszczałam, że te prace będą tak wolno się toczyć. Minął tydzień od kiedy zaczęliśmy remont. Do dziś udało nam się: zmienić elektrykę (dwa dni kucia, kładzenia kabli i przeliczania, gdzie dać jaki kontakt), położyć gładź w salonie, sypialni, korytarzu i na suficie łazienki a wynajęty majster położył nam płytki w salonie i korytarzu. Mój wymarzony woodentic beige leży na podłodze. I co? Czy jestem zadowolona? No niekoniecznie. Mimo zamówienia płytek gat. 1., przyszły bardzo krzywe. Wykręcone w kształt litery U i wokół własnej osi. Majster przeklinał je i dwa razy zrywał, zanim ruszył z pracą. Efekt? Niektóre płytki odstają od innych. Pod światło widać krzywizny. Ponoć wszystkie płytki w takich rozmiarach tak mają i nie da się tego uniknąć. To trochę psuje wrażenie estetyczne, ale jeśli ktoś nie przypatruje się w poszukiwaniu niedoskonałości, to może się zachwycić.
Mój Woodentic beige:


Wybór płytek Paradyża spowodował jeszcze jeden problem. Jakie drzwi wybrać? Okazuje się, że w pułapie cenowym, który sobie wybraliśmy, nie ma ładnych dębowych drzwi. Jeszcze raz dzisiaj zrobimy rundkę po sklepach w poszukiwaniu tych jednych, jedynych a jeśli nie znajdziemy, trzeba będzie zdecydować się na inny kolor: biały, czarny lub inne odcienie dębu - bielonego, złotego, australijskiego. Co tu wybrać?

wtorek, 22 maja 2012

Zaczęło się...

Jeszcze oficjalnie nie odebraliśmy mieszkania. Ciągle trwają tam prace, aż tyle było niedociągnięć! W ramach rekompensaty kierownik budowy zezwolił nam na wejście do pomieszczeń, w których roboty zostały zakończone. Nawet nie przypuszczałam, że czeka nas aż tyle pracy. Dla niewtajemniczonych: tynk kat. 3 (zgodnie ze standardem deweloperskim) oznacza konieczność zagruntowania i dwukrotnego położenia gładzi szpachlowej a potem jeszcze gładzenia papierem ściernym... Istna mordęga. Dziś już jestem zmęczona a jeszcze się nie rozkręciliśmy. Trzymajcie za mnie kciuki, abym nie zwariowała :)
Mimo wszystko, znaleźliśmy chwilę na relaks a efekt poniżej.

wtorek, 15 maja 2012

Planowanie

Niemal rok miałam na zaplanowanie aranżacji mojego mieszkania. Milion pomysłów, tysiące zmian koncepcji, wiele kłótni z mężem, prób przeforsowania swoich racji i zasięganie opinii osób bardziej doświadczonych. Dziesiątki złotych wydanych na czasopisma wnętrzarskie, długie godziny spędzone przed ekranem laptopa i na oglądaniu kanału TV Domo. Wkrótce ruszamy z remontem a ja nadal nie jestem pewna, jak będzie wyglądało moje królestwo.
Ustalając koncepcję wnętrza "przyczepiłam się" do kilku idei. Wszystko zaczęło się od wypatrzenia jednego zdjęcia:

Jak tylko ujrzałam tę propozycję, wiedziałam, że Woodentic zagości w moim domu. Mowa tu o płytkach gresowych, imitujących drewno. Przyjrzałam im się w 'realu' i zadecydowałam, że w salonie, aneksie kuchennym i korytarzu położę te płytki Paradyża w kolorze beige. Doskonale odzwierciedlają kolor i strukturę polskiego dębu, wyglądają jak panele, ale zapewniają trwałość płytek. Mam nadzieję, że sprawdzą się w praktyce. Jest tylko jedno "ale" - nie mam w planach instalowania ogrzewania podłogowego. Ciągle słyszę zarzut, że to złe rozwiązanie, bo będzie zimno i nieprzyjemnie. Nauczona jestem chodzić w kapciach, nie tarzam się po podłodze a część podłogi mogę ocieplić dywanem. Nie chcę paneli, bo szybko się niszczą. Parkiet odpada, ze względu na cenę i dodatkowy problem z utrzymaniem ich w należytym stanie. Płytki są dla mnie najbardziej racjonalnym rozwiązaniem. Stąd też całe mieszkanie postanowiłam urządzić pod Woodentic beige Paradyża.

czwartek, 10 maja 2012

Rozczarowanie

Dziś miał być ten wyjątkowy, upragniony i wytęskniony dzień - dzień odbioru kluczy do mojego mieszkania. Nie lubię wyrażenia "miał być", ale ono tutaj najlepiej pasuje. Piszę ten post pod wpływem wachlarza emocji: od smutku i rozczarowania po złość i rozgoryczenie. Mam ku temu powody.
Po pierwsze, czuję się oszukana przez pracowników biura Calbudu, którzy przy każdej rozmowie telefonicznej zapewniali mnie, że opóźnienia w oddawaniu mieszkań (zgodnie z umową termin upłynął 30 kwietnia) wynikały z faktu, iż Inspekcja Nadzoru Budowlanego nie przystępowała do odbioru budynku oraz, że wydanie mieszkań nie może nastąpić wcześniej jak 9 maja. Tymczasem na miejscu dowiedziałam się, że klucze oddawano już od 27 kwietnia!!! Nie uzyskałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat moje miało być oddane dopiero 10 maja.
Po drugie, gdy w biurze mąż umawiał nas na odbiór mieszkania, od razu zaznaczył, że będzie przy tym wynajęty inspektor budowlany. Urocza pani z biura próbowała nas zniechęcić do korzystania z usług fachowca, zapewniając, że nie ma takiej potrzeby. Jak dobrze, że jej nie posłuchaliśmy!
Ofertę Pana Seweryna Kardyńskiego znaleźliśmy w Internecie (http://odbiordomu.pl/), ale polecił nam go również znajomy, który przy jego pomocy odbierał swoje mieszkanie. Choć usługa nie należy do najtańszych (300zł), to warto z niej skorzystać. Zwłaszcza, jeśli jest się takim laikiem budowlanym, jak my. Nie polecam tego rozwiązania osobom, którym zależy na czasie lub boją się uczucia rozczarowania, gdyż UWAGA: zawsze znajdzie się jakaś usterka!
Po trzecie, moja złość wzrasta, gdy myślę o próbie oszukania nas przez dewelopera. Może "oszustwo" to za mocne określenie, ale tak na to teraz patrzę. Calbud wiedząc, że przyjdziemy z inspektorem i zdając sobie sprawę, iż są po terminie, nie usunął rażących usterek. Czyżby liczyli na to, że niczego nie zauważymy? A wad wykryliśmy sporo: dwie krzywe ściany, brak kątów prostych w dwóch miejscach, trzy pęknięcia na posadzkach, braki w otynkowaniu, nierówna posadzka przy balkonie, porysowane okna, uszczerbki w okuciach okien, okna umiejscowione za wysoko (czego nie da się już zmienić) i zbyt wysokie otwory na drzwi wewnętrzne. Można się załamać, prawda? Pan Kardyński z zadowoleniem stwierdził, że jest "całkiem nieźle" i powinniśmy być zadowoleni, że usterek jest tak mało. Ja natomiast mam inne odczucia... Gdy za coś płaci się tak dużo pieniędzy i czeka się na to prawie rok, to przedmiot rzeczonej umowy MUSI być idealny. W tym względzie nie mogę i nie chcę godzić się na półśrodki i kompromisy, dlatego nie odebraliśmy kluczy. Sporządziliśmy protokół usterek, daliśmy deweloperowi tydzień czasu na poprawki i 19 maja w samo południe znów spróbujemy odebrać mieszkanie. Trzymajcie kciuki, aby tym razem się udało.

poniedziałek, 7 maja 2012

Samochwała w kącie stała...

Czas pochwalić się, jakie wspaniałe mieszkanie kupiłam. Dodam, że nie mam odczucia wyboru idealnego mieszkania, ale najlepszego, jaki był dostępny w danym momencie i przy funduszach, jakimi dysponowałam.
Wybrać to jedno (jedyne i najwłaściwsze) nie było łatwo. Najpierw z mężem sprecyzowaliśmy swoje wymagania:
  • 3 pokoje - dwie sypialnie i salon
  • kuchnia w aneksie salonowym
  • usytuowanie względem stron świata pd-zach.
  • budynek wielorodzinny, ale nie parter, nie ostatnie piętro
  • balkon i niezbyt mała łazienka
  • odrzuciliśmy budynki wielkopłytowe i stare kamienice w centrum miasta
  • dobra komunikacja z centrum Szczecina
  • mieszkanie miało być ustawne i słoneczne
  • powierzchnia od 50 do 75 m2 - wymóg formalny w programie "Rodzina na swoim"
  • naszą zdolność finansową wyliczono na 320 tys. zł.
Początkowo nastawiliśmy się na poszukiwanie na rynku wtórnym, gdyż baliśmy się, że nie podołamy z urządzaniem zupełnie nowego mieszkania (zarówno finansowo, jak i technicznie). Trzykrotnie zmienialiśmy maklera, żaden z nich tak na prawdę nie zrozumiał naszych potrzeb. Proponowali nam mieszkania tylko częściowo zgodne z oczekiwaniami. Większość ich ofert odrzucaliśmy na etapie oglądania zdjęć i czytania opisów w Internecie. Odwiedziliśmy tylko pięć nieruchomości, aby zrozumieć, że nie chcemy "używanego" mieszkania, w którym wszystko i tak musielibyśmy remontować. Odstraszał nas PRL-owski styl, stan techniczny, okolica a nawet gigantyczny bałagan. Tak na marginesie: jak można zapraszać potencjalnych kupców do domu, w którym można przykleić się do podłogi a w łazience rozwija się grzyb?! Zgroza!
Syfiaste mieszkanie było ostatnim, które zgodziłam się obejrzeć. Później interesowały nas tylko oferty deweloperów. 
Rynek pierwotny w Szczecinie jest bardzo rozbudowany. Mamy wielu deweloperów, doświadczonych i nie, renomowanych bądź nie, budujących w centrum i na obrzeżu, nastawionych na bogatych kupców i przeciętne rodziny. Przeglądając ich oferty musieliśmy brać pod uwagę dodatkowy aspekt: planowany termin oddania budynku do użytku. Ze względów finansowych zależało nam na tym, aby jak najszybciej otrzymać klucze do nowego M (kwestia ubezpieczenia pomostowego i zwiększenia odsetek kredytu). Szybko okazało się, że mieszkania dostępne "od ręki" nie spełniają naszych oczekiwań i będziemy musieli czekać na wybudowanie naszego mieszkania. Czekaliśmy niemal rok!
Drogą eliminacji, wykluczyliśmy niemal wszystkich deweloperów. Pozostały nam trzy oferty. Pierwsza: Artbud, inwestycja przy ul. Dunikowskiego na Pomorzanach. Szybki termin oddania, bardzo niska cena, ale fatalne usytuowanie, rozkład i widoki z okien. Druga: Comfortime, inwestycja "Cztery ogrody" przy ul. Duńskiej. Cicha i malownicza okolica, dobry rozkład i mieszkanie z ogródkiem. Na etapie oglądania planów w Internecie i czytania standardu wykończenia byłam zachwycona, ale gdy pojechaliśmy na miejsce poczułam coś dziwnego. Mieliście kiedyś takie uczucie, że jesteście w złym miejscu? Jakieś złe fluidy? Nigdy nie wierzyłam w takie sprawy, ale intuicja mi podpowiadała, że muszę uciekać i cieszę się, że jej posłuchałam. Comfortime miał problemy finansowe i budowa jest opóźniona o ponad pół roku, nadal nie ma terminu oddania mieszkań. Wybraliśmy opcję trzecią.
Nasze mieszkanie znaleźliśmy w ofercie najstarszego szczecińskiego dewelopera - Calbudu. Inwestycję Tarasy Manhattanu zlokalizowano przy skrzyżowaniu ulic Ofiar Oświęcimia i Bł. Wincentego Kadłubka w dzielnicy Niebuszewo. Choć dzielnica nie cieszy się wspaniałą opinią, to bezpośrednią okolicę budynku uważam za bardzo spokojną i bezpieczną. W planach zagospodarowania przestrzennego nie znalazły się żadne niepokojące inwestycje, do tego dobre usytuowanie, świetna komunikacja z resztą miasta, blisko park, sklepy, dobry rozkład mieszkania i przystępna cena. Wybór więc był prosty, choć kupowaliśmy przysłowiową "dziurę w ziemi". Nasze M3 upatrzyliśmy sobie na trzecim piętrze, powierzchnia niecałe 54m2, usytuowanie pd-zach i, co ważne, nic nie mogło powstać tuż przed naszymi oknami. Poniżej sugerowany przez dewelopera plan mieszkania:


Blog - reaktywacja

Minęło sporo czasu od mojej ostatniej wizyty na tej stronie. Wiele się zmieniło w moim życiu i o dwóch zmianach na pewno warto wspomnieć gdyż są one przyczyną reaktywacji tego bloga.
Po pierwsze, wyszłam za mąż i kupiłam mieszkanie.
Po drugie, kupiłam mieszkanie i wyszłam za mąż.
Kolejności tych dwóch wydarzeń nie sposób ustalić. Od zawsze marzyłam o własnym mieszkaniu i myślałam, że kupię je sama i będzie tylko moje, od początku do końca dostosowane do moich potrzeb, kobiece, uporządkowane... Wyszło inaczej. Znalazłam swojego życiowego partnera i najlepszego przyjaciela, który umożliwił mi zrealizowanie marzenia. Kupiliśmy mieszkanie.
Proces wyboru mieszkania, przeprowadzenia transakcji kupna i zorganizowania ślubu zajął nam ok. jednego miesiąca. Aha, zapomniałam wspomnieć o przyczynie ślubu. Nasz doradca finansowy zasugerował nam, aby skorzystać z dofinansowania rządowego w ramach programu "Rodzina na swoim". Warunkiem uzyskania tego wsparcia finansowego było posiadanie statusu małżeństwa. Więc prawda jest taka, że wyszłam za mąż dla kasy. Czysty materializm, wykorzystywanie budżetowych pieniędzy, hipokryzja, nazwijcie to jak chcecie. Ja określam to mianem pragmatyzmu, dzięki któremu zaoszczędziłam ok. 55 tys. zł! Who's the boss now?
I w ten sposób przejdziemy do meritum. Reaktywuję tego bloga, aby zamieścić na nim opis mozolnej walki o moje własne M3. Nie będzie to w żadnej mierze poradnik, instruktarz ani wyznacznik, jak należy w pewnych kwestiach postępować. Chcę o tym blogu myśleć jak o pamiętniku, który zobrazuje wszelkie wysiłki poniesione przeze mnie i mojego męża na realizację marzenia o posiadaniu własnego kątka na ziemi.
Do dzieła!