środa, 7 lipca 2010

E-marketing polityczny (praca mgr)

Fragment mojej pracy mgr:


[...] E-marketingu politycznego nie da się bowiem jednoznacznie określić, zdefiniować i sprecyzować idealnej w tym względzie strategii działań. Można za to określić pewne standardy, pewien szablon podstawowych elementów, które winny pojawić się w trakcie kampanii politycznych w sieci. 

Bezapelacyjnie, kardynalnym warunkiem zaistnienia danego kandydata w Internecie, jest stworzenie przez niego strony internetowej. O ile dawniej taka witryna miała bardziej charakter słupu ogłoszeniowego, o tyle obecnie nabiera znamiona profesjonalnego portalu, gdzie dochodzi do interakcji między autorem a internautą odwiedzającym stronę. Atutem autorskiej witryny internetowej jest bez wątpienia sprawowanie nad nią całkowitej kontroli. Tutaj dany kandydat decyduje o tym co i w jakiej formie zostanie opublikowane. Nie musi liczyć się z ograniczeniem czasu emisji, jak w telewizji. Nie ryzykuje przeinaczeń treści, jak wówczas, gdy komunikacja odbywa się za pomocą mediów tradycyjnych. Może odbierać sygnały, wnioski, zarzuty, opinie i sugestie bezpośrednio od wyborców. Rezygnacja z tych zalet (poprzez niepublikowanie witryny) wiąże się dla danego kandydata nie tylko z popełnieniem błędu strategicznego, ale też często z wyborczym samobójstwem. Warto bowiem zauważyć, że z Internetu korzysta co raz większa część społeczeństwa, dla której jest on podstawowym źródłem uzyskiwania informacji o polityku, partii politycznej, wyborach i polityce w ogóle. Pominięcie tej grupy odbiorców może być niewybaczalnym błędem. Internauci nie tylko odbierają komunikat wyborczy, ale też w coraz większym stopniu współtworzą wizerunek kandydata (doskonałym przykładem na to jest Krzysztof Kononowicz). W starożytności Grecy mieli agorę a w Rzymie było forum, współcześnie my mamy Internet, który staje się platformą dyskusji i działalności politycznej. Rola cyberprzestrzeni w polityce ciągle wzrasta. 

Wybory prezydenckie w Polsce w 2010 roku pokazały, że pretendenci do najwyższej funkcji w państwie zrozumieli wagę obecności w Internecie. Była to druga w polskiej historii kampania, w której każdy z kandydatów w pewien sposób ukazał swoje jestestwo w sieci. Ponieważ analiza wszystkich form marketingowej aktywności w Internecie byłaby zadaniem karkołomnym, w kontekście rozmiarów cyberprzestrzeni, w niniejszej pracy podjęto się zadania porównania stron internetowych kandydatów na urząd prezydenta. Uzyskane wyniki analizy udowodniły, że polscy politycy korzystają z Internetu w prowadzeniu działań marketingowych a zatem założony cel rozważań w tejże pracy został zrealizowany. 

Niemniej jednak, należy stwierdzić, iż samo stworzenie strony Web w dzisiejszych czasach nie wystarcza. Niezwykle ważne jest zapewnienie jej maksimum użyteczności, częste aktualizowanie i urozmaicanie. Użytkownicy Internetu oczekują, że witryny kandydatów będą stanowiły wzór profesjonalnego wykonania. Spodziewają się znaleźć na nich wszystko to, czego nie mogą pokazać media tradycyjne, a co ich żywotnie interesuje. Pod tym względem pretendenci w wyborach prezydenckich nie stanęli na wysokości zadania, co pokazały prezentowane powyżej wyniki analizy. Ich strony często okazywały się mało funkcjonalne (najlepsza w tym względzie witryna należała do W. Pawlaka) a pod względem marketingowym zupełnie nijakie. Najlepiej marketingowo zaprezentował się G. Napieralski a kluczem do jego sukcesu było zapewne desygnowanie ze swojego sztabu osoby odpowiedzialnej za prowadzenie kampanii w sieci. Mimo wysokich wyników tych dwóch kandydatów na jednej z płaszczyzn porównania witryn, najlepszą stroną internetową rywalizacji wyborczej okazała się należąca do B. Komorowskiego www.bronislawkomorowski.pl. Jakkolwiek witryna ta zachwycała wykonaniem, częstymi aktualizacjami, wirtualną wersją przemawiającego Marszałka, to nie była w pełni dopracowana. Można pokusić się o stwierdzenie, że choć w Polsce wywoływała entuzjazm, to na Zachodzie prawdopodobnie uznano by ją za przeciętną. 

Rzeczywistość wyborcza pokazała, że polscy kandydaci nie odrobili jeszcze lekcji zza oceanu i o e-marketingu muszą się wiele nauczyć. Nikt nie oczekiwał, że stworzą oni idealne serwisy internetowe, przeprowadzą profesjonalną kampanię wyborczą w sieci, ale po tylu latach funkcjonowania w Polsce Internetu i wiedzy o istnieniu milionów jego użytkowników, spodziewać się można było większego zaangażowania, wykazania większej kreatywności i większego zrozumienia dla istoty i rangi obecności polityka w sieci. Nikt też nie spodziewał się skopiowania wzorcowej MyBarackObama.com, bo nie byłoby to właściwe w polskich warunkach – nie ta demokracja, nie ta kultura polityczna i nie ten stopień rozwoju narzędzi internetowych. Pewnym usprawiedliwieniem dla interaktywnej opieszałości kandydatów w Polsce może być przypomnienie, że przyszło im rywalizować w niezwykle trudnych warunkach – w cieniu katastrofy smoleńskiej oraz powodzi, która nawiedziła Polskę wiosną. Jednakże nie należy zapomnieć, iż prowadzenie działań marketingowych w sieci nie wymaga wielkich nakładów finansowych, angażu całego gremium specjalistów, czy posiadania wiedzy niedostępnej dla przeciętnego człowieka. W świetle powyższego, ograniczona i wręcz miałka kampania e-marketingowa pretendentów na urząd prezydenta, mogła być efektem nie tylko braku sprecyzowanej koncepcji marketingowej, ale też zwykłej ignorancji dla najważniejszego medium XXI wieku. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że błędy minionej kampanii zostaną naprawione w zbliżających się wyborach samorządowych, co z pewnością zostanie zweryfikowane zarówno przez specjalistów od e-marketingu politycznego, jak i wyborców. Tym samym kwestia zwiększenia możliwości użycia Internetu w czasie kampanii politycznych pozostaje otwarta.


Praca magisterska dostępna tutaj: E-marketing polityczny. Analiza stron WWW kandydatów w wyborach prezydenckich w Polsce w 2010 roku.

Bimagister

W poniedziałek obroniłam tytuł magistra po raz drugi. Mam powód do dumy, niewątpliwie. Czy odczuwam satysfakcję? Nie bardzo... Nie uważam siebie za osobę super-wykształconą, nie jestem wykształciuchem, głupia też nie jestem, ale przede mną wiele pracy nad sobą. Nie zamierzam spocząć na laurach. Na tej oto stronie składam obietnicę wobec siebie i wobec całego świata, iż nie zmienię się w biernego lunatyka, kroczącego przez rzeczywistość jakby w śnie. Przyrzekam nadal się kształcić, rozwijać swoje umiejętności, czytać, uczyć się i poszerzać wiedzę. Przyrzekam mieć otwarte oczy i umysł.
Nie planuję wrócić na studia, mimo złożonej mi propozycji doktoratu. To nie jest dla mnie, zwłaszcza, jeśli chodzi o US. Studia na tej uczelni skutecznie mnie do niej zniechęciły. Dość mam nieudolnych wykładowców, leni i głupców nie znających się nawet na prowadzonych przedmiotach! Jeśli ktoś zastanawia się nad wyborem uczelni - odradzam Uniwersytet Szczeciński! Nie popełniajcie moich błędów.

czwartek, 24 czerwca 2010

Remont po polsku

Szczecin, remontowana od jakiegoś czasu ul. Boh. Warszawy, godzina 11... Spacer tą ulicą wymaga nie lada umiejętności! Niezbędne jest lawirowanie pomiędzy prowizorycznie ustawionymi słupkami, istotnie ograniczającymi swobodę poruszania się. Ale trudności te rekompensują niezwykłe widoki... W kabinie jednej z maszyn pracownik siedzi z nogami zawieszonymi na kierownicy, w rękach dzierży telefon komórkowy - albo gra, albo szybko pisze sms-a, bo szalenie przebiera palcami. Trochę dalej, inny robotnik podjada kiełbasę, żeby nie było draki - w drugiej ręce trzyma łopatę i macha nią, aby pokazać, że jest używana. Zauważyć też można kierowcę ciężarówki, który wyczerpany pracą musiał się zdrzemnąć i mam wrażenie, że szyby kabiny tłumią chrapanie. Idąc tą drogą, nie patrzcie na schylających się panów, bo najwyraźniej noszą spodnie typu biodrówki i lubią dzielić się swoją intymnością. Ostatecznie - nie jest źle. Chociaż aktualna jest zasada "co masz zrobić dziś, zrób jutro, będziesz miał dwa dni wolnego", to w tym wszystkim nie widać już alkoholu. Albo go nie ma, albo nauczyli się lepiej go ukrywać...
Przesadzam? Może i tak, ale nie lubię bumelanctwa.

czwartek, 17 czerwca 2010

Skończyłam 26 lat...

Zrozumiałam, że może już jest bliżej do śmierci niż dalej. Nie jestem w tym dobra, źle znoszę dojrzewanie. Kochałam mieć naście lat, uwielbiałam chwile, gdy sprzedawcy prosili mnie o okazanie dowodu osobistego podczas zakupu alkoholu. Dziś już nikt tego ode mnie nie oczekuje. Społeczenstwo uznaje mnie za dojrzałą kobietę i wywiera na mnie presję. Ludzie spodziewają się, że założę rodzinę, spłodzę dzieci, ustatkuję się... Ale ja nie chcę! W sercu nadal mam naście lat, chęć poszukiwania namiętności i pasji. Mój macierzyńki zegar biologiczny nigdy nie działał, nie interesuje mnie beznamiętne kopulowanie w celach prokreacyjnych, nie widzę też siebie w białej sukni symbolizującej czystość i niewinność. Bo ani jestem czysta, ani niewinna.
Jednak wskazówki zegara nieublagalnie biegną w jednym kierunku. A żeby chociaż przeszły w marsz...
Nie lubię mieć dzieścia lat. Nie chcę obserwować, jak przybiera mi zmarszczek, siwych włosów ani też doświadczenia życiowego. Z każdym rokiem mam co raz bardziej twardy tyłek i muszę mieć, bo serce mam za miękkie. A równowagę trzeba zachować.
Boję się mieć dziesiąt lat. Wzdrygam się przed niedołężnościami starczymi. Nie chcę zasypiać przy włączonym radiu, by tylko po przebudzeniu usłyszeć jakieś dźwięki. Nie chcę regularnie uczęszczać w “ostatnich drogach” moich bliskich, rodziny i przyjaciół. Wolę uniknąć mówienia “za moich czasów...”, “moje pokolenie...” “a dawniej to...”. Obawiam się zamknięcia oczu po raz ostatni.
Na prawdę źle znoszę dojrzewanie tak, jak i źle przyjmuję życzenia urodzinowe.

Happy Birthday to me... Yeah!